Piękny wieczór. Siedzieli na jak zwykle pustej plaży, jak zwykle nie
zwracając uwagi na rzeczywisty świat. Wtuleni w siebie, wpatrzeni w siebie, rozmawiali posyłając sobie nawzajem
zniewalające uśmiechy. Kochali się. Kochali nad życie i mimo poniekąd młodego
wieku, byli pewni swoich uczuć, swojego związku. Dogadywali się doskonale, byli
ze sobą bardo blisko, zachowywali się niemal jak małżeństwo z dość sporym
stażem.
A pro po małżeństwa - Nathan jest człowiekiem mocno stąpającym po
ziemi, ale kiedy chodzi o jego ukochaną, o jego piękną i powabną niczym kwiat,
jego Daisy, bo tak zaczął ją nazywać - był pewny na więcej niż milion, że to
przy niej chce budzić się każdego ranka, przez najbliższe pięćdziesiąt
lat. Nie miał konkretnego planu. Nie
chciał czekać na szczególną chwilę, uważał, że każdy moment spędzony wspólnie z
nią, jest wyjątkowy. To właśnie jest jego bratnia dusza, której poszukiwał całe
życie. Był pewien, że z nią chce spędzić resztę życia. Zamierzał zrobić to już
od dawna, zamierzał się oświadczyć. Kupił skromny, ale nadzwyczaj piękny
pierścionek. Pierścionek z małym, skromnym diamencikiem. Postanowił zrobić to
jak najszybciej. Chciał być oryginalny, ale zarazem nadzwyczaj romantyczny. Tak,
dziś jest ten dzień.
'somebody to die for'
Siedzieli na brzegu zatoki. Słońce leniwie zaczęło wstawać, wyłaniać
się zza horyzontu. Pierwsze jego promienie kąpały się w zimnej wodzie. Zdarzało
się, że nie mogła spać w nocy, dręczyły ją koszmary, nie mogła zmrużyć oka
choćby na chwilę. Wtedy ubierali się ciepło i wychodzili - podziwiać piękno
wschodzącego słońca. Uklękli na zimnym jeszcze piasku, trzymając się za ręce i
wpatrując w siebie.
- Chciałbym Ci powiedzieć, coś bardzo dla mnie ważnego. - milczał
dłuższą chwilę, zniecierpliwiła się. Ścisnął mocniej jej dłonie.
- Zawsze marzyłem o prawdziwej miłość. Miłości bez granic. Pragnąłem
jej najbardziej na świcie. Pragnąłem się zakochać. Długo szukałem kogoś, za kogo mógłbym umrzeć. Długo
szukałem kogoś, za kim mógłbym płakać, kiedy byłbym samotny. I znalazłem.
Ciebie. Kocham cię do granic możliwości. Jak wariat. Tak, przy tobie czuję się jak wariat! I – po prostu
wyjdź za mnie... - Głos mu się łamał.
Chciał być pewny, odważny. Nie kryli emocji, które towarzyszyły im tego ranka.
- Tak, tak, tak, tak! - powtarzała, rzucając mu się na szyję. - Po
stokroć razy tak!
Nałożył jej symboliczny pierścionek, aby po chwil zatonąć w jej
słodkich ustach. Słońce wzeszło już na dobre. Zaczął się nowy, słoneczny dzień.
- Właśnie zaczął się najszczęśliwszy dzień w moim życiu. - uśmiechnęła
się promiennie składając ostatniego całusa na jego idealnych ustach. - Do końca życia będę pamiętać te słowa,
które mi powiedziałeś. Jesteś najlepszym mężem, jakiego mogłabym sobie
wymarzyć.. - Czuła sie wyjątkowa, spełniona i szczęśliwa jak nigdy.
Zapewne ten dzień przejdzie do historii, ich własnej historii. Nie
zapomną tego dnia na bardzo długo, pewnie już zawsze będą go wspominać. Pytanie
tylko, czy pozytywnie? Teraz pewny swoich uczuć.
Ona szczęśliwa, to najważniejsze. Ale co będzie dalej? Zapewne będą żyć długo i
szczęśliwie. Bo czy może być inaczej?
***
Środek tygodnia, piękny promienny dzień. Spędzali go jak zwykle na
plaży, we dwoje. Nie mieli obowiązków,
nie musieli pracować. Mogli robić najgłupsze rzeczy, jakie przyszły im do głowy
na tym pustkowi. Byli całkiem sami.
Postanowił spełniać marzenia. Swoje, a przede wszystkim jej, kochanej
Daisy.
Zawsze chciał mieć motocykl. Jeździć z ukochaną przy boku, łamiąc
wszelkie przepisy. Czyste szaleństwo.
I tak też się stało. Jakiś czas później
pokonywali kilometry z szaleńczą prędkością. Mocno go obejmowała, a jedwabna apaszka, którą była owinięta powiewała za nimi na wietrze.
- Jesteś szalony! - wyraźnie była rozbawiano całą sytuacją, ale
szczęśliwa. Uwielbiała jego szaleńczą duszę. Był nieprzewidywalny. Miał potężną
wyobraźnie i niesamowite możliwości. Uwielbiała również jego wrażliwość. Jego
delikatność. Wiedziała, że może przyjść do niego z każdą błahą sprawą. Wiedziała,
że potraktuje ją jak najbardziej poważnie i jak najbardziej czule. Czasami czuła się jak mała
dziewczynka, siadając mu na kolanach i marząc. O przyszłości - ich wspólnej
przyszłości. Był dla niej ojcem. Był tatą, którego tak szalenie chciała mieć,
którego tak bardzo jej brakowało. Za którym tak bardzo tęskniła i bardzo chciała,
żeby był zawsze przy niej i trzymał ją za rękę. Żeby po prostu był. Z nią. Był
spełnieniem wszystkich jej modlitw. Tak, jakby wymodliła go sobie. Czuła się
bezpieczna, kochana i potrzebna. Czuła, że żyje. Marzyła, aby wypełnić te
pustkę, którą jej ciotka nie mogła zapełnić. Teraz wspomniana pustka już zanikała,
powoli. Nie pamiętała jej i nigdy nie chciałaby powtórnie tego przeżyć. Cieszyła
się i dziękowała wszystkim świętym, że go spotkała.
***
- Mylisz się skarbie. - nie byli
idealni. Absolutnie, bez dwóch zdań. Byli szczerzy i nie chcieli żadnych
niejasności i sporów bez sensu.
- Co ty powiedziałeś? Mylę się? Czy ty chłopie historii nie znasz? - z każdą minutą była
bardziej poirytowana. Wzięła głęboki oddech, odsunęła od siebie talerz z
niedokończonym posiłkiem. - Dziękuję. A teraz opowiedz mi proszę - jak było.
Zaczął opowiadać z impetem, wymieniać daty bitew, ich miejsca i
przywódców, gestykulując przy tym żywiołowo.
Ale ona w ogóle go nie słuchała.
Wiedziała lepiej, wiedziała swoje i nie pozwoliła wejść na własne ambicje. Przytakiwała, kiwała z
uznaniem głową.
- Żartujesz sobie ze mnie? -nie wytrzymał. Wiedział, że w ogóle nie
zwracała uwagi na to co mówił.
- Ależ skąd, mój drogi. Po prostu wiem, że się mylisz. - uśmiechnęła
się przepraszająco.
- A więc dobrze. - uśmiechnął się również. - Śpisz dziś sama. - powiedział dumnie i
odszedł od stołu.
- Bardzo dobrze! Łaskę mi robisz? - poziom irytacji znów wzrósł. -
Rozpychasz się tylko i chrapiesz! I to bardzo... - nie chciała, żeby to tak się
skończyło. Chciała dowieść swojego, ale czy było warto? Nie. Tak naprawdę strasznie nie lubiła spać sama i
on dobrze o tym wiedział. Postanowiła być dumna i nie dać poznać po sobie
rozczarowania. Zaczęła sprzątać w kuchni, zmywać naczynia, kiedy on zasiadł za
fortepianem, który był jednym z najważniejszym elementów tego domu i
zaczął grać.
***
Była sama. Leżała w świeżej pościeli, na wielkim łóżku, w sypialnie z
przeszklonymi ścianami na piętrze. Zegar
wybijał północ, a ta nadal nie zmrużyła oka. Uświadomiła sobie to już
bardzo dawno, ale nie potrafiła podjąć odpowiednich kroków, wyciągnąć wniosków.
Mianowicie - Była całkowicie od niego
zależna. Była na jego utrzymaniu, choć nie musiała. To zaczęło ją drażnić. Nie
wiedziała do końca, czy chce, żeby zostało tak już na zawsze. Postanowiła z nim
porozmawiać o tym. Może wróciła by do pracy? Pisać przecież umie. Może dla
jakieś lokalnej gazety?
Schodziła po schodach na palcach, żeby go nie obudzić, bo
prawdopodobnie spał na kanapie. Nie spał. Siedział na ganku i palił papierosa, a światło księżyca rzucało
cień na jego idealnie zarysowaną twarz. Palił i rozmyślał, nie zauważając jej.
Zajęła miejsce obok i przytuliła się do niego. Nie zwracał na nią uwagi,
wpatrywał się obojętnie w otchłań. Milczeli, a towarzyszył im szum fal, który
doskonale było słychać z nad zatoki.
W końcu zagarnął ją bliżej siebie i pogłaskał po niesfornych, kasztanowych włosach.
Nic nie mówili. Po prostu byli. Tu, dla siebie. Gdy wreszcie dopadł ją sen, wziął cały swój świat na ręce i zaniósł do sypialni, szepcząc jej czułe 'Dobranoc, Daisy'.
Nic nie mówili. Po prostu byli. Tu, dla siebie. Gdy wreszcie dopadł ją sen, wziął cały swój świat na ręce i zaniósł do sypialni, szepcząc jej czułe 'Dobranoc, Daisy'.
***
- Dzień dobry. Kocham cię! - cmoknęła go
radośnie w policzek, budząc jednocześnie z pięknego snu.
-Dzień dobry. - uśmiechnął się, mimo wszystko do swojej narzeczonej.
- Miałam cudowny sen. Był bardzo piękny.
Śniły mi się kwiaty. Wszędzie było pełno pięknych, pachnących kwiatów... - cały czas w jej pamięci rozchodziła się woń bzów i innych fantazyjnych roślin. - Co dziś robimy? - zabrała jego kołdrę i
odrzuciła na bok. Skrzywił się, ale nie protestował. Dziś dla odmiany była w
szampańskim nastroju. Zaczęła odsłaniać zasłony, promienie wpadły do
pomieszczenia, tańcząc po ścianach.
- A na co masz ochotę? - uszczęśliwiał go
widok dziewczyny w tak promiennym nastroju. Rzadko tak bywało.
- Wybrałabym się do opery. Dawno nie
byliśmy, może grają coś nowego? - zaczęła porządkować szafy, które był już
uporządkowane wcześniej przez panią Rachel. Lubiła porządki. Tym bardziej
musiała się wczuć w rolę, bo już niebawem miała zostać panią domu, a w bardzo odległej
przyszłości może matką?
- Pewnie, to wspaniały pomysł. -
zaciągnął ją z powrotem do łóżka, rozpoczynając pierwszą tego dnia wojnę na
poduszki. Pióra sypały się wokół nich, a całemu zajściu towarzyszyły ich urocze
śmiechy.
Lecz wojna nie potrwało to długo, bo na
ziemię sprowadziła ich właśnie panie
Rachel, która odwiedziła ich sypialnię w celu pielęgnacji roślinności, która
była dość uboga na pierwszy rzut oka.
Zeszli więc na dół. Nathan uwalił się na
kanapie i odpalił papierosa.
- Nie w domu! - krzyknęła za nim.
Postanowili zjeść śniadanie na plaży.
Wzięli wiklinowy koszyk pod rękę i szczęśliwi poszli jak zwykle nie zwracając
uwagi na rzeczywisty świat...
___________
nowy!
kurczę, podoba mi się to co zaczęłam pisać teraz.
kurczę, podoba mi się to co zaczęłam pisać teraz.
Mam nadzieję, że wam też.
Już niebawem nieoczekiwany zwrot akcji i ..
koniec.
cóż mogę jeszcze powiedzieć
jak zwykle
~niesprytna xd