...
Minęło trochę czasu.
Rok, dwa, może mnie, może więcej.
Nie liczyli go. Ani ona, ani on. Żyli
razem, pod jednym dachem, nie zwracając uwagi na rzeczywisty świat. On był dla
niej całym światem, a ona dla niego. Był
powodem uśmiechu na jej bladej, ponurej, kościstej twarzy. Tak.
Zmieniła się. I to bardzo. Straciła pracę, straciła przyjaciół, straciła
marzenia, wiarę i nadzieję. Teraz już nic ją nie obchodziło, nie liczyło się
nic, po za nim. Mogła nie jeść, nie
spać, wystarczył jej ten na pozór
zwyczajny chłopak. Nie potrzebowała nic więcej do szczęścia. Tak - była z nim szczęśliwa. Tylko w jego towarzystwie
czuła się komfortowo. Tylko podczas jego obecności uśmiechała się promiennie.
Stąpała delikatnie na płaskich balerinkach, w pięknych, zwiewnych sukienkach,
dając swobodę swoim bujnym lokom. Zmierzali razem kilometry, posyłając sobie
najpiękniejsze uśmiechy i wyznania miłosne.
Nie tylko ona się zmieniła. Zmieniło się
właściwie wszystko.
On - gwiazdor, wokalista znanego i szanowanego
zespołu w całej Europie. Rozchwytywany przez media i fanki na całym świecie,
zrezygnował ze swoich marzeń, ze wielkiej kariery, z pieniędzy i sławy - dla
niej. Nie chciał niczego, żadne dobro materialne nie zaspakajało jego potrzeby
uszczęśliwiania jej, jego Julii. Porzucił cały współczesny świat, rodzinę
znajomych, przyjaciół, z którymi
planował przyszłość, by idealnie wejść w rolę Romea. Tak. Tak bardzo ją kochał, jej
piękne oczy i uśmiech, że nie chciał nic innego robić w życiu, po za
uszczęśliwianiem jej.
Zaplanował ich przyszłość. Tak idealnie
zapowiadającą się, świetlaną przyszłość.
Zaplanował wszystko, co mógł przewidzieć. Łatwo poszło - skoro nie mogła być z nim szczęśliwa miedzy
ludźmi, w wielkim mieście, to może być z nim szczęśliwa na odosobnieniu. Rzecz
wydawała mu się całkiem realna. Postanowił i koniec.
Po krótkim czasie przeprowadzili się z
jednego z największych miast Europy, z Londynu, do małej miejscowości nad Kanałem św. Jerzego,
a właściwie za tą wioską, na wybudowaniu tak zwanym. Byli tylko oni, w pięknym
domku nad zatoką, niecałe sto metrów od plaży.
Żyli na kompletnym pustkowi. Raz na jakiś czas ja dobrze poszło nie tyle
co ich, a okoliczną dziką plażę odwiedzali staruszkowie z pobliskiego sanatorium. Żadnych znajomych, młodych szalonych ludzi,
imprez ani klubów. Jedynie codziennie odwiedzała ich miła kobieta w podeszłym
wieku, pani Rachel, która pomagała im w prowadzeniu domu.
Mieli po dwadzieścia parę lat. Czuli się już
dorośli, czasami nawet starzy. Żyli samodzielnie, na całkowicie własnym
utrzymaniu. Musieli podejmować ważne decyzje, musieli być odpowiedzialni.
Musieli dbać o siebie nawzajem, bo nie
mieli tu nikogo, kto by to zrobił za nich, kto by o nich zadbał jak rodzona
matka. Nie przejmowali się tym, że zostali sami, jak na wygnaniu. Liczyło się
to, że byli razem, szczęśliwi. Tak, wreszcie była szczęśliwa.
***
Spędzali ten wieczór w swoim
towarzystwie, a jakże by inaczej. Szli po rozgrzanym jeszcze piasku. Co jakiś
czas ich stopy obmywała łagodna, leniwa jakby fala. Trzymali się mocna za ręce,
jakby to miał być ich ostatni wspólny raz. Uśmiechali się, do siebie, szepcząc
miłe słowa i podziwiając wyjątkowo piękny i widowiskowy zachód słońca.
Spoglądał na nią ukradkiem, obserwował jak na jej twarzy pojawiały się
rumieńce, pod wpływem jego komplementów. Kochał ją nad życie i nie chciał żeby
cokolwiek zniszczyło ich idealnie poukładany świat. Stąpała delikatnie, jakby
na palcach po brzegu spokojnego teraz już morza, trzymając w jednym ręku
róg jedwabnej, pudrowo-różowej sukienki,
a w drugiej jego rękę. Uśmiechała się promiennie, kiedy jej również jedwabną
apaszkę porywał delikatny wiatr
zaplątując ją wokół jego szyi.
- Pięknie pachniesz. Uwielbiam twoje
perfumy, sam mógłby takich używać. - przyznał po raz wtórny swojej wybrance,
mocniej chwytając jej delikatną dłonią.
- Nie przesadzaj, są dość ładne. -
wpatrywała się w niego jakby ujrzała coś nadzwyczajnego. - Kocham cię nad życie, wiesz? Jesteś
najlepszym co mnie spotkało.. Wiesz jak ja się czułam zanim się pojawiłeś? To
było potworne.. Cały czas pustka, nie czułeś nic pozytywnego. Pustka,
samotność, zimno. Wracałam ze szkoły do domu, już jako mała dziewczynka i
wiedziałam, że nic dobrego mnie tam nie
spotka. Wiedziałam, że będzie czekał zimny, przypalony obiad. Że oni będą
zajęci tylko sobą. Spędzałam całe popołudnia siedząc w pokoju z zegarkiem w
ręku, odliczając czas do poranka, kiedy będę mogła wyjść z tego ohydnego
miejsca. A jak już wychodziłam do szkoły, to nie było o wiele lepiej..
Nienawidziłam tego, ani ich, za to co mi robili... - głos jej drżał, a w oczach
zbierały się łzy. Przyciągnął ją bliżej siebie i przytulił, całując w czubek
głowy. - Proszę, czy ja jestem egoistką? Czy myślę tylko o sobie? Przecież ja
nie jestem taka jak oni, nie chcę być! - teraz już płakała.
- Spokojnie, kochana. Wcale taka nie
jesteś! Jesteś cudowna, wspaniała, inteligenta, piękna, mam wyliczać dalej? -
zaprzeczyła szybko, nie lubiła słuchać o sobie, a w szczególności komplementów
można by rzec. - Jesteś wyjątkowa i moja. Sprawiasz, że czuję się
najszczęśliwszy pod słońcem. Nie jesteś taka, jak oni. Kocham Cię. Liczy się tu i teraz. Postaraj się o tym nie
myśleć.. - głaskał jej gęste, kasztanowe włosy, starając się doprowadzić je do
porządku.
-
Masz racje, kochany. - popatrzyła w jego piękne oczy, a on złączył ich usta w
namiętnym pocałunku, aby po chwili wyrwała mu się z objęć. Zaskoczony jej odejściem, wpatrywał się w
miłość swojego życia. Zaczęła szybko się rozbierać i wskoczyła do zatoki.
Popatrzał na jej piękne ciało.
- Boisz się? Spokojnie, w tej wodzie nie
ma rekinów.. - roześmiała się i zaczęła chlapać się niczym mała dziewczynka w
kałuży po oberwaniu chmury. Bez chwili namysłu, ruszył za nią. Chlapali się,
pływali, robili zawody kto dłużej wytrzyma pod wodą - zawsze przegrywał,
wynurzał się pierwszy i ze zgrozą
patrzył na swoją Julię, która pod wodą wytrzymywała dobre 4 minuty. Po wszystkim usiadali na brzegu i podziwiali
słońce, które zachodziło już za horyzont.
- K.. - chciała coś powiedzieć, wtulona w
jego umięśniony tors, ale przerwał jej gwałtownie.
- Ja ciebie o wiele mocniej.. - po raz
tysięczny już chyba dzisiaj trawli w pocałunku.
Postanowili wracać, trzymali się mocno za
ręce, jakby ktoś za chwile miał ich rozdzielić na zawsze. Powoli wracali do
swojego wyśnionego jakby domku.
***
- Co dziś jemy? - zapytał nalewając do
kieliszka swojej ukochanej białe wino. Wygląda obłędnie!, pomyślał. Tak, uważał
siebie za wielkiego szczęściarza. Jedna prosta dziewczyna, którą spotkał
całkiem przypadkowo, przez jej nieuwagę, namieszała mu tak w głowie. W życiu
nie powiedziałby, że dla jednej kobiety zmieni całe swoje ówczesne życie. W
życiu nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu powiedział, że kompletnie straci głowę
właśnie dla kobiety. Uważał siebie za wielkiego szczęściarza, bo nie potrzebował
do życia koncertów, piskliwych fanek, mediów na każdym kroku. Wydawało mu
się, że bez tego nie będzie w pełni sobą, a jednak. Udowodnił przede wszystkim
sobie, że da się bez tego funkcjonować, że to nie było powodem uśmiechu na jego
twarzy każdego ranku.
- Nie mam pojęcia skarbie. - upiła łyk
trunku, poprawiając niesforny kosmyk teraz już szalenie kręconych włosów.
Uśmiechali się ukradkiem, spoglądając na
siebie ponad ramieniem. Zaczęli gotować, jak co sobotę porządną kolację. Kroili
razem warzywa, podsmażali mięso, w końcu gotowali makaron, aby ostatecznie
zasiąść na tarasie przy stole i spożyć posiłek w romantycznym nastroju muzyki i
świec. Rozmawiali przy tym żywiołowo,
śmiejąc się.
***
- Co ja bym bez ciebie zrobiła? -
pogładziła go po idealnie wygolonej twarzy. Siedziała mu na kolanach, patrząc
na zmianę to na rozgwieżdżone niebo, to na jego błyszczące oczy. - Mieszkałabym
dołując się w tej Polsce nie wiedząc, że jest tutaj tak cudowne miejsce dla nas
dwojga. - miała duszę artysty, była w gruncie rzeczy roztrzepana. Zapomniała
już nawet, jak nazywa się jej rodzinne miasto. Nie pamiętała już imion dawnych
przyjaciół, nie pamiętała jak nazywało się miejsce, w którym grała co tydzień,
właśnie w sobotę.
Nie odpowiedział na jej pytanie, nic już
nie powiedział. Nie wiedział najzwyczajniej w świecie co mógłby jej
odpowiedzieć. Była dla niego najważniejsza w tym właśnie zakręconym świecie, nie
chciał, żeby była nieszczęśliwa, nie
chciał jej zranić. Sam już pogubił się w
tym wszystkim.
Następnie kochali się prawie całą noc,
wyznając sobie miłość w każdym odpowiednim momencie. Żyła tak, nieświadoma
jakby zła. Ludzkiego cierpienia, konfliktów, głodu i wojen na świecie, a on
skutecznie odtrącał od niej jakby te ‘nie fajne’ myśli…
____________
...
'The Great Gatsby', Florence, 'over the love'
' cry and cry and cry
over the love with you!'
jak zwykle,
~niesprytna