środa, 23 kwietnia 2014

25. Żyła tak, nieświadoma jakby zła..

...

      Minęło  trochę czasu.  Rok, dwa, może mnie, może więcej.
Nie liczyli go. Ani ona, ani on. Żyli razem, pod jednym dachem, nie zwracając uwagi na rzeczywisty świat. On był dla niej całym światem, a ona dla niego.  Był powodem uśmiechu na jej bladej, ponurej, kościstej twarzy. Tak.

Zmieniła się. I to bardzo.  Straciła pracę, straciła przyjaciół, straciła marzenia, wiarę i nadzieję. Teraz już nic ją nie obchodziło, nie liczyło się nic,  po za nim. Mogła nie jeść, nie spać,  wystarczył jej ten na pozór zwyczajny chłopak. Nie potrzebowała nic więcej do szczęścia.  Tak - była z nim szczęśliwa. Tylko w jego towarzystwie czuła się komfortowo. Tylko podczas jego obecności uśmiechała się promiennie. Stąpała delikatnie na płaskich balerinkach, w pięknych, zwiewnych sukienkach, dając swobodę swoim bujnym lokom. Zmierzali razem kilometry, posyłając sobie najpiękniejsze uśmiechy i wyznania miłosne.
Nie tylko ona się zmieniła. Zmieniło się właściwie wszystko.

On - gwiazdor, wokalista znanego i szanowanego zespołu w całej Europie. Rozchwytywany przez media i fanki na całym świecie, zrezygnował ze swoich marzeń, ze wielkiej kariery, z pieniędzy i sławy - dla niej. Nie chciał niczego, żadne dobro materialne nie zaspakajało jego potrzeby uszczęśliwiania jej, jego Julii. Porzucił cały współczesny świat, rodzinę znajomych, przyjaciół,  z którymi planował przyszłość, by idealnie  wejść  w rolę Romea. Tak. Tak bardzo ją kochał, jej piękne oczy i uśmiech, że nie chciał nic innego robić w życiu, po za uszczęśliwianiem jej.

Zaplanował ich przyszłość. Tak idealnie zapowiadającą się, świetlaną  przyszłość. Zaplanował wszystko, co mógł przewidzieć. Łatwo poszło -  skoro nie mogła być z nim szczęśliwa miedzy ludźmi, w wielkim mieście, to może być z nim szczęśliwa na odosobnieniu. Rzecz wydawała mu się całkiem realna. Postanowił i koniec.

Po krótkim czasie przeprowadzili się z jednego z największych miast Europy, z Londynu,  do małej miejscowości nad Kanałem św. Jerzego, a właściwie za tą wioską, na wybudowaniu tak zwanym. Byli tylko oni, w pięknym domku nad zatoką, niecałe sto metrów od plaży.  Żyli na kompletnym pustkowi. Raz na jakiś czas ja dobrze poszło nie tyle co ich, a okoliczną dziką plażę odwiedzali staruszkowie z pobliskiego sanatorium.  Żadnych znajomych, młodych szalonych ludzi, imprez ani klubów. Jedynie codziennie odwiedzała ich miła kobieta w podeszłym wieku, pani Rachel, która pomagała im w prowadzeniu domu.

 Mieli po dwadzieścia parę lat. Czuli się już dorośli, czasami nawet starzy. Żyli samodzielnie, na całkowicie własnym utrzymaniu. Musieli podejmować ważne decyzje, musieli być odpowiedzialni. Musieli dbać  o siebie nawzajem, bo nie mieli tu nikogo, kto by to zrobił za nich, kto by o nich zadbał jak rodzona matka. Nie przejmowali się tym, że zostali sami, jak na wygnaniu. Liczyło się to, że byli razem, szczęśliwi. Tak, wreszcie była szczęśliwa.

***

Spędzali ten wieczór w swoim towarzystwie, a jakże by inaczej. Szli po rozgrzanym jeszcze piasku. Co jakiś czas ich stopy obmywała łagodna, leniwa jakby fala. Trzymali się mocna za ręce, jakby to miał być ich ostatni wspólny raz. Uśmiechali się, do siebie, szepcząc miłe słowa i podziwiając wyjątkowo piękny i widowiskowy zachód słońca. Spoglądał na nią ukradkiem, obserwował jak na jej twarzy pojawiały się rumieńce, pod wpływem jego komplementów. Kochał ją nad życie i nie chciał żeby cokolwiek zniszczyło ich idealnie poukładany świat. Stąpała delikatnie, jakby na palcach po brzegu spokojnego teraz już morza, trzymając w jednym ręku róg  jedwabnej, pudrowo-różowej sukienki, a w drugiej jego rękę. Uśmiechała się promiennie, kiedy jej również jedwabną apaszkę porywał delikatny wiatr  zaplątując ją wokół jego szyi.

- Pięknie pachniesz. Uwielbiam twoje perfumy, sam mógłby takich używać. - przyznał po raz wtórny swojej wybrance, mocniej chwytając jej delikatną dłonią.

- Nie przesadzaj, są dość ładne. - wpatrywała się w niego jakby ujrzała coś nadzwyczajnego.  - Kocham cię nad życie, wiesz? Jesteś najlepszym co mnie spotkało.. Wiesz jak ja się czułam zanim się pojawiłeś? To było potworne.. Cały czas pustka, nie czułeś nic pozytywnego. Pustka, samotność, zimno. Wracałam ze szkoły do domu, już jako mała dziewczynka i wiedziałam, że nic dobrego mnie tam  nie spotka. Wiedziałam, że będzie czekał zimny, przypalony obiad. Że oni będą zajęci tylko sobą. Spędzałam całe popołudnia siedząc w pokoju z zegarkiem w ręku, odliczając czas do poranka, kiedy będę mogła wyjść z tego ohydnego miejsca. A jak już wychodziłam do szkoły, to nie było o wiele lepiej.. Nienawidziłam tego, ani ich, za to co mi robili... - głos jej drżał, a w oczach zbierały się łzy. Przyciągnął ją bliżej siebie i przytulił, całując w czubek głowy. - Proszę, czy ja jestem egoistką? Czy myślę tylko o sobie? Przecież ja nie jestem taka jak oni, nie chcę być! - teraz już płakała.

- Spokojnie, kochana. Wcale taka nie jesteś! Jesteś cudowna, wspaniała, inteligenta, piękna, mam wyliczać dalej? - zaprzeczyła szybko, nie lubiła słuchać o sobie, a w szczególności komplementów można by rzec. - Jesteś wyjątkowa i moja. Sprawiasz, że czuję się najszczęśliwszy pod słońcem. Nie jesteś taka, jak oni. Kocham Cię.  Liczy się tu i teraz. Postaraj się o tym nie myśleć.. - głaskał jej gęste, kasztanowe włosy, starając się doprowadzić je do porządku.

 - Masz racje, kochany. - popatrzyła w jego piękne oczy, a on złączył ich usta w namiętnym pocałunku, aby po chwili wyrwała mu się z objęć.  Zaskoczony jej odejściem, wpatrywał się w miłość swojego życia. Zaczęła szybko się rozbierać i wskoczyła do zatoki. Popatrzał na jej piękne ciało.

- Boisz się? Spokojnie, w tej wodzie nie ma rekinów.. - roześmiała się i zaczęła chlapać się niczym mała dziewczynka w kałuży po oberwaniu chmury. Bez chwili namysłu, ruszył za nią. Chlapali się, pływali, robili zawody kto dłużej wytrzyma pod wodą - zawsze przegrywał, wynurzał się pierwszy i ze zgrozą  patrzył na swoją Julię, która pod wodą wytrzymywała dobre 4 minuty.  Po wszystkim usiadali na brzegu i podziwiali słońce, które zachodziło już za horyzont.

- K.. - chciała coś powiedzieć, wtulona w jego umięśniony tors, ale przerwał jej gwałtownie.
- Ja ciebie o wiele mocniej.. - po raz tysięczny już chyba dzisiaj trawli w pocałunku.
Postanowili wracać, trzymali się mocno za ręce, jakby ktoś za chwile miał ich rozdzielić na zawsze. Powoli wracali do swojego wyśnionego jakby domku.

***

- Co dziś jemy? - zapytał nalewając do kieliszka swojej ukochanej białe wino. Wygląda obłędnie!, pomyślał. Tak, uważał siebie za wielkiego szczęściarza. Jedna prosta dziewczyna, którą spotkał całkiem przypadkowo, przez jej nieuwagę, namieszała mu tak w głowie. W życiu nie powiedziałby, że dla jednej kobiety zmieni całe swoje ówczesne życie. W życiu nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu powiedział, że kompletnie straci głowę właśnie dla kobiety. Uważał siebie za wielkiego szczęściarza, bo nie potrzebował do życia koncertów, piskliwych fanek, mediów na każdym kroku. Wydawało mu się, że bez tego nie będzie w pełni sobą, a jednak. Udowodnił przede wszystkim sobie, że da się bez tego funkcjonować, że to nie było powodem uśmiechu na jego twarzy każdego ranku.

- Nie mam pojęcia skarbie. - upiła łyk trunku, poprawiając niesforny kosmyk teraz już szalenie kręconych włosów.

Uśmiechali się ukradkiem, spoglądając na siebie ponad ramieniem. Zaczęli gotować, jak co sobotę porządną kolację. Kroili razem warzywa, podsmażali mięso, w końcu gotowali makaron, aby ostatecznie zasiąść na tarasie przy stole i spożyć posiłek w romantycznym nastroju muzyki i świec.  Rozmawiali przy tym żywiołowo, śmiejąc się. 
***
- Co ja bym bez ciebie zrobiła? - pogładziła go po idealnie wygolonej twarzy. Siedziała mu na kolanach, patrząc na zmianę to na rozgwieżdżone niebo, to na jego błyszczące oczy. - Mieszkałabym dołując się w tej Polsce nie wiedząc, że jest tutaj tak cudowne miejsce dla nas dwojga. - miała duszę artysty, była w gruncie rzeczy roztrzepana. Zapomniała już nawet, jak nazywa się jej rodzinne miasto. Nie pamiętała już imion dawnych przyjaciół, nie pamiętała jak nazywało się miejsce, w którym grała co tydzień, właśnie w sobotę.
Nie odpowiedział na jej pytanie, nic już nie powiedział. Nie wiedział najzwyczajniej w świecie co mógłby jej odpowiedzieć. Była dla niego najważniejsza w tym właśnie zakręconym świecie, nie chciał, żeby była nieszczęśliwa,  nie chciał jej zranić.  Sam już pogubił się w tym wszystkim.


Następnie kochali się prawie całą noc, wyznając sobie miłość w każdym odpowiednim momencie. Żyła tak, nieświadoma jakby zła. Ludzkiego cierpienia, konfliktów, głodu i wojen na świecie, a on skutecznie odtrącał od niej jakby te ‘nie fajne’ myśli… 

____________
...
'The Great Gatsby',  Florence, 'over the love'
' cry and cry and cry
   over the love with you!'
jak zwykle,
~niesprytna 

wtorek, 22 kwietnia 2014

all right

Tak jest, ~niesprytna  melduje się!
Rozdział 25 jest już napisany, na równe trzy strony w wordzie.
W najbliższych dniach, ewentualnie godzinach zostanie dodany :x
To będzie zupełnie coś innego i mam nadzieję, że mnie nie wyrzucicie za to z bloggera.
Cieszę się, że od poprzedniej notki wzrosły statystki.
Miło wiedzieć, że ktoś jeszcze pamięta o moim istnieniu w internetach.
pozdrawia

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

tak

Tak, wiem. Przepraszam. 
Przez pewien czasu zupełnie nie miałam pomysłu na rozdziały, na dalszą część tego. 
Siedziałam nad zaczętym rozdziałem i nic. Pustka. 
Ale spokojnie. W mojej głowie pojawił się zupełnie nowy pomysł. 
Już niedługo możecie spodziewać się całkowitego zwrotu akcji. Tam myślę.
Pozdrawiam, 
~niesprytna