sobota, 24 maja 2014

26. Dzień dobry. Kocham Cię!

Piękny wieczór. Siedzieli na jak zwykle pustej plaży, jak zwykle nie zwracając uwagi na rzeczywisty świat. Wtuleni w siebie, wpatrzeni  w siebie, rozmawiali posyłając sobie nawzajem zniewalające uśmiechy. Kochali się. Kochali nad życie i mimo poniekąd młodego wieku, byli pewni swoich uczuć, swojego związku. Dogadywali się doskonale, byli ze sobą bardo blisko, zachowywali się niemal jak małżeństwo z dość sporym stażem.
A pro po małżeństwa - Nathan jest człowiekiem mocno stąpającym po ziemi, ale kiedy chodzi o jego ukochaną, o jego piękną i powabną niczym kwiat, jego Daisy, bo tak zaczął ją nazywać - był pewny na więcej niż milion, że to przy niej chce budzić się każdego ranka, przez najbliższe pięćdziesiąt lat.  Nie miał konkretnego planu. Nie chciał czekać na szczególną chwilę, uważał, że każdy moment spędzony wspólnie z nią, jest wyjątkowy. To właśnie jest jego bratnia dusza, której poszukiwał całe życie. Był pewien, że z nią chce spędzić resztę życia. Zamierzał zrobić to już od dawna, zamierzał się oświadczyć. Kupił skromny, ale nadzwyczaj piękny pierścionek. Pierścionek z małym, skromnym diamencikiem. Postanowił zrobić to jak najszybciej. Chciał być oryginalny, ale zarazem nadzwyczaj romantyczny. Tak, dziś jest ten dzień.

'somebody to die for'

Siedzieli na brzegu zatoki. Słońce leniwie zaczęło wstawać, wyłaniać się zza horyzontu. Pierwsze jego promienie kąpały się w zimnej wodzie. Zdarzało się, że nie mogła spać w nocy, dręczyły ją koszmary, nie mogła zmrużyć oka choćby na chwilę. Wtedy ubierali się ciepło i wychodzili - podziwiać piękno wschodzącego słońca. Uklękli na zimnym jeszcze piasku, trzymając się za ręce i wpatrując w siebie.
- Chciałbym Ci powiedzieć, coś bardzo dla mnie ważnego. - milczał dłuższą chwilę, zniecierpliwiła się. Ścisnął mocniej jej dłonie.
- Zawsze marzyłem o prawdziwej miłość. Miłości bez granic.  Pragnąłem  jej najbardziej na świcie. Pragnąłem się zakochać. Długo  szukałem kogoś, za kogo mógłbym umrzeć. Długo szukałem kogoś, za kim mógłbym płakać, kiedy byłbym samotny. I znalazłem. Ciebie. Kocham cię do granic możliwości. Jak wariat. Tak,  przy tobie czuję się jak wariat! I – po prostu wyjdź za mnie...  - Głos mu się łamał. Chciał być pewny, odważny. Nie kryli emocji, które towarzyszyły im tego ranka.
- Tak, tak, tak, tak! - powtarzała, rzucając mu się na szyję. - Po stokroć razy tak!
Nałożył jej symboliczny pierścionek, aby po chwil zatonąć w jej słodkich ustach. Słońce wzeszło już na dobre. Zaczął się nowy, słoneczny dzień.
- Właśnie zaczął się najszczęśliwszy dzień w moim życiu. - uśmiechnęła się promiennie składając ostatniego całusa na jego idealnych ustach.  - Do końca życia będę pamiętać te słowa, które mi powiedziałeś. Jesteś najlepszym mężem, jakiego mogłabym sobie wymarzyć.. - Czuła sie wyjątkowa, spełniona i szczęśliwa jak nigdy.
Zapewne ten dzień przejdzie do historii, ich własnej historii. Nie zapomną tego dnia na bardzo długo, pewnie już zawsze będą go wspominać. Pytanie tylko,  czy pozytywnie?                     Teraz pewny swoich uczuć. Ona szczęśliwa, to najważniejsze. Ale co będzie dalej? Zapewne będą żyć długo i szczęśliwie.  Bo czy może być inaczej?
***
Środek tygodnia, piękny promienny dzień. Spędzali go jak zwykle na plaży,  we dwoje. Nie mieli obowiązków, nie musieli pracować. Mogli robić najgłupsze rzeczy, jakie przyszły im do głowy na tym pustkowi. Byli całkiem sami.
Postanowił spełniać marzenia. Swoje, a przede wszystkim jej, kochanej Daisy.                                    Zawsze chciał mieć motocykl. Jeździć z ukochaną przy boku, łamiąc wszelkie przepisy. Czyste szaleństwo.                                                                                                                                               I tak też się stało. Jakiś czas później  pokonywali kilometry z szaleńczą prędkością. Mocno go obejmowała, a  jedwabna apaszka, którą była owinięta  powiewała za nimi na wietrze.
- Jesteś szalony! - wyraźnie była rozbawiano całą sytuacją, ale szczęśliwa. Uwielbiała jego szaleńczą duszę. Był nieprzewidywalny. Miał potężną wyobraźnie i niesamowite możliwości. Uwielbiała również jego wrażliwość. Jego delikatność. Wiedziała, że może przyjść do niego z każdą błahą sprawą. Wiedziała, że potraktuje ją jak najbardziej poważnie i jak  najbardziej czule. Czasami czuła się jak mała dziewczynka, siadając mu na kolanach i marząc. O przyszłości - ich wspólnej przyszłości. Był dla niej ojcem. Był tatą, którego tak szalenie chciała mieć, którego tak bardzo jej brakowało. Za którym tak bardzo tęskniła i bardzo chciała, żeby był zawsze przy niej i trzymał ją za rękę. Żeby po prostu był. Z nią. Był spełnieniem wszystkich jej modlitw. Tak, jakby wymodliła go sobie. Czuła się bezpieczna, kochana i potrzebna. Czuła, że żyje. Marzyła, aby wypełnić te pustkę, którą jej ciotka nie mogła zapełnić. Teraz wspomniana pustka już zanikała, powoli. Nie pamiętała jej i nigdy nie chciałaby powtórnie tego przeżyć. Cieszyła się i dziękowała wszystkim świętym, że go spotkała.
***
- Mylisz się skarbie. - nie byli  idealni. Absolutnie, bez dwóch zdań. Byli szczerzy i nie chcieli żadnych niejasności i sporów bez sensu.
- Co ty powiedziałeś? Mylę się? Czy ty chłopie  historii nie znasz? - z każdą minutą była bardziej poirytowana. Wzięła głęboki oddech, odsunęła od siebie talerz z niedokończonym posiłkiem. - Dziękuję. A teraz opowiedz mi proszę -  jak było.
Zaczął opowiadać z impetem, wymieniać daty bitew, ich miejsca i przywódców, gestykulując przy tym żywiołowo.                                                                                                                             Ale ona w ogóle go nie słuchała. Wiedziała lepiej, wiedziała swoje i nie pozwoliła wejść  na własne ambicje. Przytakiwała, kiwała z uznaniem głową.
- Żartujesz sobie ze mnie? -nie wytrzymał. Wiedział, że w ogóle nie zwracała uwagi na to co mówił.
- Ależ skąd, mój drogi. Po prostu wiem, że się mylisz. - uśmiechnęła się przepraszająco.
- A więc dobrze. - uśmiechnął się również. -  Śpisz dziś sama. - powiedział dumnie i odszedł od stołu.
- Bardzo dobrze! Łaskę mi robisz? - poziom irytacji znów wzrósł. - Rozpychasz się tylko i chrapiesz! I to bardzo... - nie chciała, żeby to tak się skończyło. Chciała dowieść swojego, ale czy było warto? Nie.  Tak naprawdę strasznie nie lubiła spać sama i on dobrze o tym wiedział. Postanowiła być dumna i nie dać poznać po sobie rozczarowania. Zaczęła sprzątać w kuchni, zmywać naczynia, kiedy on zasiadł za fortepianem, który był jednym z najważniejszym elementów tego domu  i  zaczął grać.
***
Była sama. Leżała w świeżej pościeli, na wielkim łóżku, w sypialnie z przeszklonymi ścianami na piętrze. Zegar  wybijał północ, a ta nadal nie zmrużyła oka. Uświadomiła sobie to już bardzo dawno, ale nie potrafiła podjąć odpowiednich kroków, wyciągnąć wniosków. Mianowicie -  Była całkowicie od niego zależna. Była na jego utrzymaniu, choć nie musiała. To zaczęło ją drażnić. Nie wiedziała do końca, czy chce, żeby zostało tak już na zawsze. Postanowiła z nim porozmawiać o tym. Może wróciła by do pracy? Pisać przecież umie. Może dla jakieś lokalnej gazety?
Schodziła po schodach na palcach, żeby go nie obudzić, bo prawdopodobnie spał na kanapie. Nie spał. Siedział na ganku  i palił papierosa, a światło księżyca rzucało cień na jego idealnie zarysowaną twarz. Palił i rozmyślał, nie zauważając jej. Zajęła miejsce obok i przytuliła się do niego. Nie zwracał na nią uwagi, wpatrywał się obojętnie w otchłań. Milczeli, a towarzyszył im szum fal, który doskonale było słychać z nad zatoki.
W końcu zagarnął ją bliżej siebie i pogłaskał po niesfornych,  kasztanowych włosach.
Nic nie mówili. Po prostu byli. Tu, dla siebie. Gdy wreszcie dopadł ją sen, wziął cały swój świat na ręce i zaniósł do sypialni, szepcząc  jej  czułe 'Dobranoc, Daisy'.
*** 
- Dzień dobry. Kocham cię! - cmoknęła go radośnie w policzek, budząc jednocześnie z pięknego snu.
-Dzień dobry. - uśmiechnął się,  mimo wszystko do swojej narzeczonej.
- Miałam cudowny sen. Był bardzo piękny. Śniły mi się kwiaty. Wszędzie było pełno pięknych, pachnących kwiatów...  - cały czas w jej pamięci rozchodziła się woń  bzów i innych fantazyjnych roślin.  - Co dziś robimy? - zabrała jego kołdrę i odrzuciła na bok. Skrzywił się, ale nie protestował. Dziś dla odmiany była w szampańskim nastroju. Zaczęła odsłaniać zasłony, promienie wpadły do pomieszczenia, tańcząc po ścianach.
- A na co masz ochotę? - uszczęśliwiał go widok dziewczyny w tak promiennym nastroju. Rzadko tak bywało.
- Wybrałabym się do opery. Dawno nie byliśmy, może grają coś nowego? - zaczęła porządkować szafy, które był już uporządkowane wcześniej przez panią Rachel. Lubiła porządki. Tym bardziej musiała się wczuć w rolę, bo już niebawem miała zostać panią domu, a w bardzo odległej przyszłości może matką?
- Pewnie, to wspaniały pomysł. - zaciągnął ją z powrotem do łóżka, rozpoczynając pierwszą tego dnia wojnę na poduszki. Pióra sypały się wokół nich, a całemu zajściu towarzyszyły ich urocze śmiechy. 
Lecz wojna nie potrwało to długo, bo na ziemię sprowadziła ich właśnie  panie Rachel, która odwiedziła ich sypialnię w celu pielęgnacji roślinności, która była dość uboga na pierwszy rzut oka.
Zeszli więc na dół. Nathan uwalił się na kanapie i odpalił papierosa.
- Nie w domu! - krzyknęła za nim.
Postanowili zjeść śniadanie na plaży. Wzięli wiklinowy koszyk pod rękę i szczęśliwi poszli jak zwykle nie zwracając uwagi na rzeczywisty świat...



___________
nowy!
kurczę, podoba mi się to co zaczęłam pisać teraz. 
Mam nadzieję, że wam też. 

Już niebawem nieoczekiwany zwrot akcji i ..
koniec. 
cóż mogę jeszcze  powiedzieć 
jak zwykle
~niesprytna xd

środa, 23 kwietnia 2014

25. Żyła tak, nieświadoma jakby zła..

...

      Minęło  trochę czasu.  Rok, dwa, może mnie, może więcej.
Nie liczyli go. Ani ona, ani on. Żyli razem, pod jednym dachem, nie zwracając uwagi na rzeczywisty świat. On był dla niej całym światem, a ona dla niego.  Był powodem uśmiechu na jej bladej, ponurej, kościstej twarzy. Tak.

Zmieniła się. I to bardzo.  Straciła pracę, straciła przyjaciół, straciła marzenia, wiarę i nadzieję. Teraz już nic ją nie obchodziło, nie liczyło się nic,  po za nim. Mogła nie jeść, nie spać,  wystarczył jej ten na pozór zwyczajny chłopak. Nie potrzebowała nic więcej do szczęścia.  Tak - była z nim szczęśliwa. Tylko w jego towarzystwie czuła się komfortowo. Tylko podczas jego obecności uśmiechała się promiennie. Stąpała delikatnie na płaskich balerinkach, w pięknych, zwiewnych sukienkach, dając swobodę swoim bujnym lokom. Zmierzali razem kilometry, posyłając sobie najpiękniejsze uśmiechy i wyznania miłosne.
Nie tylko ona się zmieniła. Zmieniło się właściwie wszystko.

On - gwiazdor, wokalista znanego i szanowanego zespołu w całej Europie. Rozchwytywany przez media i fanki na całym świecie, zrezygnował ze swoich marzeń, ze wielkiej kariery, z pieniędzy i sławy - dla niej. Nie chciał niczego, żadne dobro materialne nie zaspakajało jego potrzeby uszczęśliwiania jej, jego Julii. Porzucił cały współczesny świat, rodzinę znajomych, przyjaciół,  z którymi planował przyszłość, by idealnie  wejść  w rolę Romea. Tak. Tak bardzo ją kochał, jej piękne oczy i uśmiech, że nie chciał nic innego robić w życiu, po za uszczęśliwianiem jej.

Zaplanował ich przyszłość. Tak idealnie zapowiadającą się, świetlaną  przyszłość. Zaplanował wszystko, co mógł przewidzieć. Łatwo poszło -  skoro nie mogła być z nim szczęśliwa miedzy ludźmi, w wielkim mieście, to może być z nim szczęśliwa na odosobnieniu. Rzecz wydawała mu się całkiem realna. Postanowił i koniec.

Po krótkim czasie przeprowadzili się z jednego z największych miast Europy, z Londynu,  do małej miejscowości nad Kanałem św. Jerzego, a właściwie za tą wioską, na wybudowaniu tak zwanym. Byli tylko oni, w pięknym domku nad zatoką, niecałe sto metrów od plaży.  Żyli na kompletnym pustkowi. Raz na jakiś czas ja dobrze poszło nie tyle co ich, a okoliczną dziką plażę odwiedzali staruszkowie z pobliskiego sanatorium.  Żadnych znajomych, młodych szalonych ludzi, imprez ani klubów. Jedynie codziennie odwiedzała ich miła kobieta w podeszłym wieku, pani Rachel, która pomagała im w prowadzeniu domu.

 Mieli po dwadzieścia parę lat. Czuli się już dorośli, czasami nawet starzy. Żyli samodzielnie, na całkowicie własnym utrzymaniu. Musieli podejmować ważne decyzje, musieli być odpowiedzialni. Musieli dbać  o siebie nawzajem, bo nie mieli tu nikogo, kto by to zrobił za nich, kto by o nich zadbał jak rodzona matka. Nie przejmowali się tym, że zostali sami, jak na wygnaniu. Liczyło się to, że byli razem, szczęśliwi. Tak, wreszcie była szczęśliwa.

***

Spędzali ten wieczór w swoim towarzystwie, a jakże by inaczej. Szli po rozgrzanym jeszcze piasku. Co jakiś czas ich stopy obmywała łagodna, leniwa jakby fala. Trzymali się mocna za ręce, jakby to miał być ich ostatni wspólny raz. Uśmiechali się, do siebie, szepcząc miłe słowa i podziwiając wyjątkowo piękny i widowiskowy zachód słońca. Spoglądał na nią ukradkiem, obserwował jak na jej twarzy pojawiały się rumieńce, pod wpływem jego komplementów. Kochał ją nad życie i nie chciał żeby cokolwiek zniszczyło ich idealnie poukładany świat. Stąpała delikatnie, jakby na palcach po brzegu spokojnego teraz już morza, trzymając w jednym ręku róg  jedwabnej, pudrowo-różowej sukienki, a w drugiej jego rękę. Uśmiechała się promiennie, kiedy jej również jedwabną apaszkę porywał delikatny wiatr  zaplątując ją wokół jego szyi.

- Pięknie pachniesz. Uwielbiam twoje perfumy, sam mógłby takich używać. - przyznał po raz wtórny swojej wybrance, mocniej chwytając jej delikatną dłonią.

- Nie przesadzaj, są dość ładne. - wpatrywała się w niego jakby ujrzała coś nadzwyczajnego.  - Kocham cię nad życie, wiesz? Jesteś najlepszym co mnie spotkało.. Wiesz jak ja się czułam zanim się pojawiłeś? To było potworne.. Cały czas pustka, nie czułeś nic pozytywnego. Pustka, samotność, zimno. Wracałam ze szkoły do domu, już jako mała dziewczynka i wiedziałam, że nic dobrego mnie tam  nie spotka. Wiedziałam, że będzie czekał zimny, przypalony obiad. Że oni będą zajęci tylko sobą. Spędzałam całe popołudnia siedząc w pokoju z zegarkiem w ręku, odliczając czas do poranka, kiedy będę mogła wyjść z tego ohydnego miejsca. A jak już wychodziłam do szkoły, to nie było o wiele lepiej.. Nienawidziłam tego, ani ich, za to co mi robili... - głos jej drżał, a w oczach zbierały się łzy. Przyciągnął ją bliżej siebie i przytulił, całując w czubek głowy. - Proszę, czy ja jestem egoistką? Czy myślę tylko o sobie? Przecież ja nie jestem taka jak oni, nie chcę być! - teraz już płakała.

- Spokojnie, kochana. Wcale taka nie jesteś! Jesteś cudowna, wspaniała, inteligenta, piękna, mam wyliczać dalej? - zaprzeczyła szybko, nie lubiła słuchać o sobie, a w szczególności komplementów można by rzec. - Jesteś wyjątkowa i moja. Sprawiasz, że czuję się najszczęśliwszy pod słońcem. Nie jesteś taka, jak oni. Kocham Cię.  Liczy się tu i teraz. Postaraj się o tym nie myśleć.. - głaskał jej gęste, kasztanowe włosy, starając się doprowadzić je do porządku.

 - Masz racje, kochany. - popatrzyła w jego piękne oczy, a on złączył ich usta w namiętnym pocałunku, aby po chwili wyrwała mu się z objęć.  Zaskoczony jej odejściem, wpatrywał się w miłość swojego życia. Zaczęła szybko się rozbierać i wskoczyła do zatoki. Popatrzał na jej piękne ciało.

- Boisz się? Spokojnie, w tej wodzie nie ma rekinów.. - roześmiała się i zaczęła chlapać się niczym mała dziewczynka w kałuży po oberwaniu chmury. Bez chwili namysłu, ruszył za nią. Chlapali się, pływali, robili zawody kto dłużej wytrzyma pod wodą - zawsze przegrywał, wynurzał się pierwszy i ze zgrozą  patrzył na swoją Julię, która pod wodą wytrzymywała dobre 4 minuty.  Po wszystkim usiadali na brzegu i podziwiali słońce, które zachodziło już za horyzont.

- K.. - chciała coś powiedzieć, wtulona w jego umięśniony tors, ale przerwał jej gwałtownie.
- Ja ciebie o wiele mocniej.. - po raz tysięczny już chyba dzisiaj trawli w pocałunku.
Postanowili wracać, trzymali się mocno za ręce, jakby ktoś za chwile miał ich rozdzielić na zawsze. Powoli wracali do swojego wyśnionego jakby domku.

***

- Co dziś jemy? - zapytał nalewając do kieliszka swojej ukochanej białe wino. Wygląda obłędnie!, pomyślał. Tak, uważał siebie za wielkiego szczęściarza. Jedna prosta dziewczyna, którą spotkał całkiem przypadkowo, przez jej nieuwagę, namieszała mu tak w głowie. W życiu nie powiedziałby, że dla jednej kobiety zmieni całe swoje ówczesne życie. W życiu nie uwierzyłby, gdyby ktoś mu powiedział, że kompletnie straci głowę właśnie dla kobiety. Uważał siebie za wielkiego szczęściarza, bo nie potrzebował do życia koncertów, piskliwych fanek, mediów na każdym kroku. Wydawało mu się, że bez tego nie będzie w pełni sobą, a jednak. Udowodnił przede wszystkim sobie, że da się bez tego funkcjonować, że to nie było powodem uśmiechu na jego twarzy każdego ranku.

- Nie mam pojęcia skarbie. - upiła łyk trunku, poprawiając niesforny kosmyk teraz już szalenie kręconych włosów.

Uśmiechali się ukradkiem, spoglądając na siebie ponad ramieniem. Zaczęli gotować, jak co sobotę porządną kolację. Kroili razem warzywa, podsmażali mięso, w końcu gotowali makaron, aby ostatecznie zasiąść na tarasie przy stole i spożyć posiłek w romantycznym nastroju muzyki i świec.  Rozmawiali przy tym żywiołowo, śmiejąc się. 
***
- Co ja bym bez ciebie zrobiła? - pogładziła go po idealnie wygolonej twarzy. Siedziała mu na kolanach, patrząc na zmianę to na rozgwieżdżone niebo, to na jego błyszczące oczy. - Mieszkałabym dołując się w tej Polsce nie wiedząc, że jest tutaj tak cudowne miejsce dla nas dwojga. - miała duszę artysty, była w gruncie rzeczy roztrzepana. Zapomniała już nawet, jak nazywa się jej rodzinne miasto. Nie pamiętała już imion dawnych przyjaciół, nie pamiętała jak nazywało się miejsce, w którym grała co tydzień, właśnie w sobotę.
Nie odpowiedział na jej pytanie, nic już nie powiedział. Nie wiedział najzwyczajniej w świecie co mógłby jej odpowiedzieć. Była dla niego najważniejsza w tym właśnie zakręconym świecie, nie chciał, żeby była nieszczęśliwa,  nie chciał jej zranić.  Sam już pogubił się w tym wszystkim.


Następnie kochali się prawie całą noc, wyznając sobie miłość w każdym odpowiednim momencie. Żyła tak, nieświadoma jakby zła. Ludzkiego cierpienia, konfliktów, głodu i wojen na świecie, a on skutecznie odtrącał od niej jakby te ‘nie fajne’ myśli… 

____________
...
'The Great Gatsby',  Florence, 'over the love'
' cry and cry and cry
   over the love with you!'
jak zwykle,
~niesprytna 

wtorek, 22 kwietnia 2014

all right

Tak jest, ~niesprytna  melduje się!
Rozdział 25 jest już napisany, na równe trzy strony w wordzie.
W najbliższych dniach, ewentualnie godzinach zostanie dodany :x
To będzie zupełnie coś innego i mam nadzieję, że mnie nie wyrzucicie za to z bloggera.
Cieszę się, że od poprzedniej notki wzrosły statystki.
Miło wiedzieć, że ktoś jeszcze pamięta o moim istnieniu w internetach.
pozdrawia

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

tak

Tak, wiem. Przepraszam. 
Przez pewien czasu zupełnie nie miałam pomysłu na rozdziały, na dalszą część tego. 
Siedziałam nad zaczętym rozdziałem i nic. Pustka. 
Ale spokojnie. W mojej głowie pojawił się zupełnie nowy pomysł. 
Już niedługo możecie spodziewać się całkowitego zwrotu akcji. Tam myślę.
Pozdrawiam, 
~niesprytna